tym razem 5.12 obudził mnie sen pt. wychodzę za mąż. Kościół był pełen ludzi, a ja wiedziałam, że tam po prostu nie wejdę i nie będę się wygłupiać. Cały sen był o tym jak próbowałam wyjść z tej głupiej sytuacji wiedząc, że nie będę brać żadnego ślubu. W tym idiotycznym śnie czułam sie idiotycznie, do tego byłam ubrana na czarno i było mi bardzo źle. Potem troszkę się powierciłam i przysnęłam znowu.
Ok 8.00 gdy z Pieszczoszkiem pracowaliśmy nad potomkiem, wparował Teściu po słoiki, bo Teściowa robi ogórki. Coś we mnie krzyczało - WARA OD MOICH SŁOIKÓW! Ale nie wypowiedziałam moich myśli głośno. Teściu wszedł do mieszkania z psem Bobkiem, którego nie cierpię. NIE CHCĘ TEGO PSA W DOMU! Te myśli też zostawiłam niewypowiedziane.
Bo chodzi o to, że tam gdzie obecnie mieszkam nie jestem jednak u siebie. A mam potrzebę mieć takie miejsce, gdzie ja będę rządzić i ustalać reguły.
Wiem, muszę jeszcze trochę wytrzymać.
A z całkiem innej beczki - trochę mi ulżyło, że operacja mojego stryja się powiodła. Może w poniedziałek pojadę go odwiedzić, a we wtorek postaram się pojechac do Dziadka. Ewentualnie w środę. A mój Pieszczoszek wyjeżdża do Poznania na 3 tyg. :-(
a teraz idę się dopieścić w wannie, żebym była pachnąca i czyściutka, bo jadę na wesele, ale chlać nie będe bo to daleko a ja mam chorobe lokomocyjną...